Na wstępie opiszę Jezierzany

Była to duża wieś, licząca ponad 600 gospodarstw. Obszar zabudowany obejmował około 9 km2. Mieszkało tam ponad 3.000 ludzi, ponad 50% Polaków, reszta Ukraińcy, których nazywano Rusinami. Żyły tam 3 rodziny żydowskie, w tym dwie z nich prowadziły sklepy spożywcze, a dalsze trzy sklepy prowadzone były przez Polaków, oraz jeden sklep prowadził Ukrainiec Sołodki – późniejszy, po klęsce wrześniowej – wójt Jezierzan. Policja i poczta znajdowały się w oddalonym o 5 km Chocimierzu.

Jozef Ilnicki 3We wsi była szkoła podstawowa, kościół rzymsko-katolicki, cerkiew grecko-katolicka z plebanią popa i cerkiew ewangelicka. Była też czynna świetlica, kółko rolnicze, mleczarnia i kancelaria, a nawet jednocelowy areszt, z którego od czasu do czasu przez zakratowane okno smutnie spoglądał „lokator”. Poza tym wieś miała 3 stawy (Kierniczki, Żłób i Staw), a sama była podzielona na dzielnice, jak: Mogiłki, Łupejka, Doliny, Pod Łanem, Gruszka itp. Ulice nie miały swoich nazw[1].

Znaczna większość Polaków zamieszkiwała w centralnej części wsi, gdzie stał kościół, stąd był dorozumiany podział dominacji „przed mostem”, tj. północno-zachodnia część wsi od strony powiatowego miasta Tłumacza – dominacja Polaków (Ukraińcy prawie nie pokazywali się tutaj) i część „za mostem” (większy obszar wsi), gdzie już było więcej Ukraińców.

Życie kulturalne i towarzyskie Polaków toczyło się wokół kościoła, świetlicy, kółka rolniczego i oczywiście w domach, a Ukraińców – w ich świetlicy zwanej czytelnią i w domach.

Za mojej pamięci, tj. gdzieś tak od początku lat trzydziestych, prym w dziedzinie kultury, dobrych manier i widzenia świata dalej niż własne opłotki prowadzili Polacy. Na każdym kroku manifestowano swą polskość, co siłą rzeczy gdzieś tam w zaułkach, na pewno, rozjątrzało bardziej krewkich Rusinów. Ale oficjalnie wszystko było w porządku. Polska była Polską! Wspomnę tu chociażby przepiękne, długie, pogodne wieczory, kiedy po stronie ruskiej (a tu mieszkałem) młodzi Rusini całymi grupami przemierzając liczne ulice, śpiewali na kilka głosów swoje przecudne dumki, a najczęściej o słowiku, którą do dziś z radością nucę. A ta dumka zaczynała się tak: „Oj pridu ja na tu horu, de sołoweńko szczebetał...” (oj pójdę ja na tę górę, gdzie słowiczek szczebiotał...). A w tym czasie w „dzielnicy” polskiej nasza młodzież wywodziła trele w większości o zabarwieniu patriotycznym.

Jezierzany wg Ziunka Ilnickiego

Jezierzany zapamiętane przez J. Ilnickiego.

Należy stwierdzić, że w Jezierzanach Polacy i Rusini żyli w zgodnej symbiozie i w większości wzajemnie traktowali się wprost po przyjacielsku, szanując oczywiście swoją odrębność narodową. Wprawdzie młodzież męska, ta bardziej buńczuczna, wychodząc z domu zawsze wkładała do kieszeni nóż czy kastet i to działało odstraszająco jak dziś broń jądrowa, dzięki czemu do poważniejszych potyczek nie dochodziło. Ale życie było spokojne. W szkole też wszyscy byliśmy równi.

[1] Moja mama, Jadwiga Zdanowicz (siostra Ziunka) wspomina, że mieszkali przy ulicy Chromejskiej – i faktycznie na współczesnym planie wsi znalazłem tę ulicę (ukr. Вулиця Хромейська) [przypis T. Zdanowicz].