Wspomnień ciąg dalszy - czas repatriacji

Kontynuacja wspomnień Józefa Ilnickiego o repatriacji pierwszych latach w Polsce Ludowej. Wujek opisuje też walkę o nadanie uprawnień kombatanckich również dla uczestników walk z UPA na kresach np. w "Istriebitielnyjch Batalionach”. Dalsze wspomnienia, bardziej osobiste, w tym miejscu pomijamy.

W maju 1945r. repatriowano nas do Polski. Rodzice, w zamian za pozostawione gospodarstwo rolne otrzymali poniemieckie gospodarstwo rolne w Dziegciarni, powiat Wyrzysk i trzeba było wszystko zaczynać od początku.

Jozef Ilnicki 4Po przyjeździe w bydgoskie, obaj z Drzewianowa (miejsce osiedlenia się Smulskich) udaliśmy się pieszo do Bydgoszczy (ok. 30 km) by znaleźć i zapisać się do szkoły z internatem. Po dwóch dniach (nocleg w opuszczonym baraku, wikt – zupa w punkcie UNRY) znaleźliśmy szkołę średnią – późniejsze Liceum Pedagogiczne. Maturę zdaliśmy w 1949 roku. W liceum przez wszystkie lata nauki byłem seniorem klasy i prezesem Kółka Literackiego, a nawet wyróżniono mnie w czasie matury, zwalniając mnie z ustnego egzaminu z matematyki. Piszę o tym tylko dlatego, by wykazać, iż nieustanny upór w pracy nad sobą musiał dać pozytywne wyniki. Pracując jako nauczyciel razem ze Staszkiem ukończyłem Wydział Prawa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i obaj przeszliśmy już w stan spoczynku jako sędziowie sądu okręgowego.

Dziękuję Ci Staszku z całego serca za to, że byłeś zawsze przy mnie, że inspirowaliśmy się wzajemnie, bo w pojedynkę chyba byłoby trudniej. Stale nazywano nas braćmi syjamskimi. Brawo!

Odczuwam – jak dotychczas – że od najmłodszych lat Opatrzność Boska stale nade mną czuwa i że sprzyja mi łut szczęścia, tzn., że gwiazdy dobrze mi się układają, bowiem wszystkie moje główne zamierzenia, mimo trudności i przeszkód, spełniły się. Uwieńczeniem ustawicznej pracy nad sobą było zdobycie wykształcenia prawniczego i wykonywania, aż do przejścia w stan spoczynku, najbardziej zaszczytnego zawodu w Państwie – sędziego sądu okręgowego.

A oto dwa niezwykłe wydarzenia, które mocno przeżyłem:

  1. W czerwcu 1944 roku ciężko zachorowałem na tyfus. Cesia, z Toporowiec, dokąd zbiegliśmy całymi rodzinami przed frontem, drabiniastym wozem zawiozła mnie do szpitala w Śniatynie. Po kilku dniach byłem już w stanie agonalnym i pielęgniarki zawlokły mnie przez szpitalny dziedziniec do izolatki, gdzie się umierało. Inni odeszli – ja wyżyłem.
  2. W lutym 1945 roku, będąc ze Staszkiem na stancji u Sabotowiczów w Tłumaczu (był to czas masowych mordów) – w nocy wtargnęło do mieszkania kilku, po zęby uzbrojonych, ubranych w kożuchy i szynele osobników. Zdążyliśmy z gospodarzem ukryć się w piwniczce pod piecem. Nie było ucieczki i byliśmy przekonani, że za chwilę zginiemy w męczarniach z rąk banderowców. Jeden z nich zaczął zagadywać gospodynię: „Skaży, de je chłopci, my swoi” (powiedz, gdzie są chłopcy, my swoi). Kobieta wskazała nasza kryjówkę, Wyszliśmy zdrętwiali z przerażenia. Czekałem tylko z której strony i jak zaczną rżnąć. Sabotowicz ze strachu nagle posiwiał. Po chwili okazało się, że było to tylko jakieś dziwne nocne sprawdzanie dokumentów przez wojskowe władze miasta i ukraińskich dziesiętników. Potworne to! Większego strachu w życiu już chyba nie można mieć!

No i prawdziwy horror przeżyłem w latach 1985 – 1988. Muszę o tym napisać, bo w kraju i miejscowej prasie było o tym głośno.

Otóż w 1984r. toczył się w kraju głośny proces karny przeciwko wyższemu oficerowi WP dot. wyłudzenia na podstawie sfałszowanych dokumentów renty wojennej.

Polska pamięta o bojownikach o wolność Ojczyzny

Powszechnie znany rozrabiacz były ubowiec Zbigniew Niziński, spec nad spece od fałszowania dokumentów zamarzył sobie wraz z kumplami doprowadzić do pozbawienia mnie uprawnień kombatanckich, uzyskanych za służbę w pościgowych batalionach. Był dobrym psychologiem i ryzykantem. Zastosował szatańską taktykę. A sędziego sobie wybrał sądzę dlatego, aby był większy efekt.

Jak to zmajstrował. Otóż z moich akt osobowych ZBoWiD zrobił rozpoznanie mojej osoby. Następnie odszukał kilka osób z Jezierzan i przedstawiając się, że jest przedstawicielem sądu, spisał ich „oświadczenia”, w ten sposób, że na kartce papieru, po oświadczeniu przez nich, że mnie znają zostawił wolne miejsce. Oni na dole złożyli swój podpis, a on później w tych wolnych miejscach wpisał to, co chciał, tj. że nie jest prawdą, iż służyłem w batalionach. Dziwnym trafem z moich akt osobowych zginęły wszystkie dokumenty. Tak zebrany materiał przekazał do Zarządu Głównego ZBoWiD w Warszawie z prośbą o uchylenie decyzji w sprawie nadania mi uprawnień kombatanckich i wyłączenia Zarządu Wojewódzkiego ZBoWiD od rozpoznawania sprawy, bo ja „trzęsę” całą Bydgoszczą i tu wszyscy mnie się boją, co było wierutnym kłamstwem. Warszawa mu uwierzyła i decyzje uchyliła.

Nie mógł mi pomóc Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie, uznając swoją niewłaściwość i decyzja wydana z rażącym naruszeniem prawa uprawomocniła się. Na moją prośbę sprawą zajął się Generalny Prokurator i Rzecznik Praw Obywatelskich. Obawiając się „wsypy” usunięto sfabrykowane przez Nizińskiego protokoły. Prokurator Generalny dwukrotnie wystąpił o uchylenie bezprawnej decyzji. Odmowa! Mało tego! Niziński wyczuwając fiasko swojej intrygi skierował obszerne pismo do generała Wojciecha Jaruzelskiego z prośbą o niedopuszczenie wydania mi pozytywnej decyzji, zaznaczając, że w przeciwnym wypadku zwróci się do Zjazdu Partii! Pismo to później dołączono do moich akt osobowych. W końcu Konsulat Radziecki w Gdańsku doręcza mi oryginalny dokument Państwowego Archiwum w Stanisławowie, potwierdzający moją służbę. Ci zupełnie zbaranieli. Nie wierzą! Dokument ten przesyłają do Konsulatu PRL w Kijowie o sprawdzenie jego autentyczności. Przychodzi potwierdzenie! Mało! Przesyłają go do Ambasady ZSRR w Warszawie, by ta swoim kanałem sprawdziła prawdziwość dokumentu. Przychodzi potwierdzenie! I wreszcie uchylają swoją błędną decyzję.

Tak za PRL-u, gdy sąd był wyłączony od rozpoznawania skargi, można było bezkarnie zniszczyć i zdeptać człowieka. Był już moment, że Prokurator Generalny, czując się bezsilnym, proponował mi, abym przekazał sprawę do programu telewizyjnego pt. „Sprawa dla reportera” i jego przedstawiciel wystąpi w programie. Nie miałem na to zdrowia ani siły.

Chcę tu wyraźnie stwierdzić, że wcale nie chodziło mi o te uprawnienia. Chodziło o prawdę. Kosztowało to mnie i moją rodzinę dużo zdrowia. To, że tę gehennę przeżyłem, zawdzięczam szczególnie bardzo silnym środkom psychotropowym, które musiałem zażywać i żarliwej mojej modlitwie.

A co z Nizińskim! Doigrał się swego. Natrafił na mocniejszych ode mnie. Udowodniono mu wyłudzanie na podstawie sfałszowanych przez siebie dokumentów renty wojennej. Po przegranych sprawach drugiego zawału serca nie przeżył. Mieczem wojował i od miecza zginął!

Będąc przy tematyce „zbowidowskiej”, chcę się podzielić dużym osiągnięciem. Otóż, kiedy w 1990r. Sejm RP, uchwalając nową ustawę o kombatantach pominął nasze bataliony. Głównie - jak sądzę - na mój szeroko uzasadniony wniosek do Marszałka Senatu RP A. Stelmachowskiego – Senat wniósł poprawkę do tej ustawy, że uprawnienia kombatanckie posiadają również uczestnicy walk z UPA i ta poprawka została przez Sejm przyjęta. Dotyczyło to tysięcy osób w kraju. Służę oryginalnymi dowodami.